Polityczna poprawność wylazła już – jak rak – ze swoich ram i stała się zaklęciem pod które można w sumie podciągnąć każde zachowanie jakie nie pasuje aktualnym autorytetom.
Jednym z zaklęć politpoprawności jest multikulturowość czyli funkcjonowanie w ramach jednego społeczeństwa wielu społeczności odmiennych ras/religii/kultur/zwyczajach.
Rzecz jasna – multikulturowość sama w sobie jest czymś dobrym a nawet bardzo dobrym, stymuluje rozwój i niepomiernie wzbogaca każde społeczeństwo – zarówno materialnie jak i mentalnie.
Kłopot w tym, że wszelkie korzyści z multikulti pożytki kończą się i to bezpowrotnie w momencie, kiedy w jakikolwiek sposób ingeruje w nie państwo a nawet – jak uczy historia – taka sterowana ingerencja powoduje że że pożytki zastępowane są szkodami.
Co zresztą jest nieuchronnym skutkiem wtrącania się państwa w ludzką aktywność.
Ostatnio sporo hałasu wywołał reportaż o tym, jak państwowo sterowana multikulturowość (nie)sprawdza się w Niemczech i na przykładzie Niemiec chcę o tym napisać.
W czasach „niemieckiego cudu gospodarczego” w latach 50 i 60 ubiegłego stulecia, jak zwykle w warunkach wolnego rynku największym problemem gospodarki jest brak rąk do pracy.
Niemcy poradziły sobie z nim za pomocą instytucji gastarbeitera pracownika-gościa.
Na saksy do Niemiec jechali mieszkańcy całej Europy zwabieni wysokimi zarobkami i możliwościami jakie daje wolny rynek.
Największą liczebnie grupę stanowili pośród nich Turcy, tak się składa, że niemal w stu procentach muzułmanie co – wedle zakutych łbów od społecznej inżynierii – stanowi teraz pewien kłopot.
Co ciekawe – do czasu. kiedy państwo ograniczało się do zaproszenia gastarbeiterów oferując im wyłącznie pracę i ewentualną naturalizację – kłopotów nie było, zaczęły się one dopiero wtedy, kiedy „zatroskani” urzędnicy zaczęli im pomagać.
Zaczęło się od mieszkań, zasiłków na zwykle liczne u muzułmanów potomstwo, finansowanie szkół, opieki zdrowotnej, „ułatwień” w kultywowaniu religii i takich tam socjalistycznych dobrodziejstw a skończyło się na tym, że Niemiec jest w Niemczech obywatelem drugiej kategorii w tym sensie, że zachowanie które tegoż Niemca zaprowadziłoby za kraty – u muzułmanina jest wyrazem jego odrębności kulturowej i czymś wręcz przez państwo afirmowanym.
Rozumiem traumę Niemców wynikającą z ich stosunku wobec Żydów kilkadziesiąt lat temu i z definicji każącą (zwłaszcza oficjelom) dmuchać na zimne (choć dmuchają oni już na samą myśl że być może ewentualnie coś kiedyś ma szanse okazać się gorącym) ale też takie właśnie podejście prowadzi wprost do tego, że nacjonalizmy i to w najgorszym swoim wcieleniu wybuchną w sposób nie do opanowania.
Ale też jestem w stanie zrozumieć przeciętnego Hansa który w niedalekiej zapewne przyszłości pozwoli sobie postrzelać na ulicach do kolorowych i podpalić kilka sklepów wstąpiwszy wcześniej do jakiejś neofaszystowskiej organizacji.
Bo Hans nie ma pracy – pracuje Turek, jako że ma kilkoro dzieci do wykarmienia.
A jeśli Hans pracę ma – to znowu niezbyt fajnie, bo Turek zarabia znacznie więcej od niego – biorąc pod uwagę gigantyczny socjal jaki dostaje Turek – około 300 Euro na główkę, czynsz za mieszkanie jest fundowany przez landy, dopłaca się nawet do szkoły – w sensie dodatkowych zajęć „wyrównawczych”.
Wszystko to fajne, tyle że finansowane jest to z Hansowych podatków a sam Hans, jeśli już mu się zdarzy mieć więcej niż dwójkę dzieci – traktowany jest z urzędu jako rodzina patologiczna.
Hansowi co najwyżej po dobrym sznapsie zalanym piwem przyszłoby do głowy krzyknąć że „Nur fur Deutsche” podczas gdy podobne w treści okrzyki padające z ust muzułmanów są „wyrazem odrębności kulturowej” która nie wiadomo czemu godna jest kultywacji.
W Niemczech co prawda jeszcze antyniemieckie ekscesy zamiata się pod dywan ale już we Francji, mimo powszechnie znanej brutalności tamtejszej policji („nie zna życia kto nie dostał w ryj od flicke’a” (gliniarza)) odrębność kulturową kultywuje się na ulicach.
Dzieje się tak zapewne dlatego, że państwową multikulturowość we Francji ćwiczą dłużej i na szerszą skalę, toteż i nie ma takiej nieśmiałości w wyrażaniu emocji.
No – w Niemczech, jak pokazuje reportaż już wkrótce też będą wcale intensywne walki uliczne a że policja niemiecka jest o wiele lepiej niż francuska zorganizowana i szkolona nieco bardziej „kompleksowo” – zapowiada się ciekawie.
Oczywiście – „walczy się” z rzekomym wykluczeniem przybyszów i próbuje się ograniczyć ilość imigrantów (tak jakby to w ich liczbie był problem), padają różne pomysły – ale oczekiwanych skutków nie przyniosą bo i przynieść nie mogą.
Postępowi ludzie widzą oczywiście rozwiązanie w mnożeniu socjalu i wprowadzaniu coraz dziwaczniejszych regulacji prawnych, „prawicowi” mądrale postulują jeśli nie deportację przybyszy to co najmniej przywrócenie apartheidu a tymczasem jedyne skuteczne rozwiązanie, mimo że banalnie proste wręcz samo się narzucające ie chce im się przecisnąć przez gardła.
Oto wystarczyłoby tylko, by państwa w ogóle nie wtrącały się w to, jak żyją ich obywatele i goszczący cudzoziemcy i nie dostrzegały (zgodnie z zapisami własnych konstytucji) ich rasy, koloru skóry, orientacji seksualnej czy wyznania.
Gdyby państwa (i prawa w nich obowiązujące) widziały we wszystkich LUDZI a nie – muzułmanów, żydów, beznogich czy homoseksualistów i traktowały ich UCZCIWIE czyli tak samo – wszelkie kłopoty by zniknęły jak ręką odjął.
Za pobicie czy kradzież – biały, żółty czy czarny wędrowałby do więzienia, przybysze z głębi Afryki, dla których komunalne mieszkanie i kilkaset euro zasiłku jest królewskimi warunkami bytowania w porównaniu z tym co mieli możliwość osiągnąć we własnych ojczyznach natomiast normalna praca jest czymś wręcz wrogim ich naturze po prostu by nie przyjeżdżali bo i po co?
Gdyby tak jeszcze zwrócić zagrabioną ludziom wolność i przestać wtrącać się w każdą ludzką aktywność, zwłaszcza gospodarczą – rychło okazałoby się, że dobrobyt rośnie a pracy jest mnóstwo.
Obyczajowość – o ile jej kultywowanie mieściłoby się w ramach obowiązującego wszystkich prawa powinna zostać pozostawiona ludziom – państwa nie mają nic do niej, państwo jest od stanowienia i egzekwowania prawa w równej mierze obejmującego wszystkich.
Nie na darmo pani Temida – symbol wymiaru sprawiedliwości – ma zawiązane oczy; powinna być ślepa na osoby a ważyć jedynie czyny.
I to wszystko – wtedy rzeczywiście można by mówić o wielokulturowym społeczeństwie czerpiącym pełnymi garściami od siebie nawzajem to, co różne kultury mają w sobie najlepszego.
artykuł pochodzi z portalu wolnepiora.pl